Tak, dobrze przeczytaliście. Oto medyk, przeciwniczka wszelkiego New Adult, stroniąca od wszystkiego, co zostało zaszufladkowane do literatury młodzieżowej wraz z szumną informacją o kolejnym bestsellerze New York Timesa, jest świeżo po lekturze legendarnego Johna Greena w jeszcze bardziej legendarnej książce, która podbiła serca miliona zarówno nastolatków, jak i nieco starszych czytelników na całym świecie - Gwiazd naszych wina. Trzymając w dłoni stosunkowo ładną okładkę, muszę przyznać, że...
...ale najpierw potrzymam Was w niepewności, by tym, którzy jeszcze o tym tytule nie słyszeli, przybliżyć nieco zarys fabuły. A zatem poznajcie Hazel - zwykłą szesnastolatkę, która w wolnym czasie czyta na okrągło Cios udręki Petera van Houtena i ogląda America's Next Top Model. Niczym się nie wyróżnia od setek rówieśników - no, może tym drobnym szczegółem, że choruje na raka. Na jednym z nieprawdopodobnie nudnych spotkań grupy wsparcia, dziewczyna dostrzega na sobie wzrok nowego chłopaka - niejakiego Augustusa Watersa, który diametralnie odmienia życie Hazel. Wspólny taniec na granicy przepaści zwanej nowotworem, spełnianie ostatnich marzeń i śmiech przez łzy. „To nie jest książka o raku, bo książki o raku to lipa”, cytując van Houtena. Ale czy miał rację?